Justin wstał i wziął mnie na ręce. Szybko
położył moje nieprzytomne ciało na tył samochodu. Ruszył z niesamowitą
prędkością. Z jego oczu leciały
niewielkie krople łez. Bał się o moje życie. Myślał, że mam jeszcze szansę…
-Pomocy! –zawołał,
gdy był przy szpitalu. –Niech mi ktoś pomoże! –krzyczał, wynosząc moje ciało z
auta. Lekarz zauważył Justina i podbiegł do niego.
-Cholera jasna! Co się stało?! –krzyczał w panice lekarz.
-Połknęła jakieś tabletki, nie wiem! – odpowiadał Justin.
–Szybko, pomóżcie jej! –błagał. W jego głosie było słychać niewyobrażalną moc
paniki i strachu. Chwilę później znalazłam się na miękkim łóżku, oblepiona
jakimiś dziwnymi gadżetami. Lekarze robili co w ich mocy, żeby mnie ratować,
jednak ich starania szły na marne. Justin był cały czerwony. Niby mówi się, że
duzi chłopcy nie płaczą. Kręcił się nerwowo w kółko, cały czas spoglądając na
mnie. Moje serce biło coraz wolniej. Myślałam, że nadchodził ten moment.
Moment, w którym mogłam być w końcu wolna... Prawie nie oddychałam. Nałożyli mi maskę tlenową i kontynuowali
reanimację. Justin miał zaciśnięte pięści. Usiadł w kącie i się skulił. Tak
bardzo go uwielbiałam i nienawidziłam jednocześnie. Chciałam, żeby znikł z
mojego życia. Ewentualnie mogłabym ja zniknąć.
Wiedziałam jednak, że nie wytrzymałabym psychicznie bez tego człowieka.
Chciałam zakończyć jego i swoje cierpienia. Chciałam, żeby o mnie zapomniał.
Byłam tylko tchórzem, który nigdy nic nie zrobił z swoim życiu. Ciągle tylko
myślałam o śmierci.
Lekarze postanowili
przeprowadzić ostatnią próbę. Wzięli metalowy przyrząd i przyłożyli do mojej
klatki piersiowej.
-Raz, dwa, trzy –powiedział jeden z lekarzy. –gotowe. –po
zrobieniu tego, popatrzył się na ekran. Niestety, zamiast poprawy, moje serce
przestało bić. Justin podszedł do mnie i złapał za rękę. Schylił się, by mnie
ostatni raz pocałować… Zamiast tego moje serce zaczęło bić, jak nowe. Wzięłam
głęboki oddech, a moje oczy natychmiastowo się otworzyły. Justin nie wierzył
własnym oczom. Był zszokowany. Ja też
byłam. Byłam. Wolałam odejść, niż być tutaj i cierpieć bardziej. Justin zawołał
lekarzy, po czym przycisnął swoje usta do moich. Przewróciłam oczami.
-Molly, myślałem, że to koniec… to jest niemożliwe.
–wyszeptał. Smutno się uśmiechnęłam. Lekarze podbiegli do mnie i łapali się za
głowy. Byli pełni podziwu. Nie wierzyli własnym oczom.
-Panno, właśnie wróciłaś do nas… Wiem, że nie jesteś w
najlepszym stanie, ale chciałbym zadać ci jedno, wielkie pytanie. –powiedziała
niebieskooka lekarka. Niepewnie kiwnęłam głową. Wszyscy, którzy byli jeszcze
minutę temu przy moim łóżku, odeszli w różne strony. Kobieta obejrzała się wokoło. Nie było nikogo.
Złapała mnie za ręce i zaczęła mówić morderczym tonem.
-Dlaczego to zrobiłaś, suko? Chcesz pokazać, jak bardzo
słaba jesteś?! –powiedziała. Nie wierzyłam własnym uszom. Ledwo co odzyskałam
życie, a tu taka kobieta z takimi tekstami do mnie. Po moich policzkach zaczęły
spływać pojedyncze łzy. – A teraz pokazujesz również, że jesteś tchórzem. Jeśli
komukolwiek wspomnisz o naszej rozmowie, zemszczę się. Obiecuję. –ostrzegła, po
czym wyszła z sali i zamknęła za sobą drzwi.
Myślałam, że już koniec kłopotów na dzisiaj, jednak się myliłam. Justin
wbiegł do pokoju, jak jakiś idiota i podbiegł do mojego niewielkiego,
szpitalnego łóżka.
-Nie wierz jej. –wyszeptał, głaszcząc moje czoło. Skąd on
niby wiedział, co ona mi powiedziała?
-S-skąd ty wiesz? –zapytałam.
-Przez przypadek zostawiłem nieco otwarte drzwi. Czekałem, aż ta wyjdzie. Czasami czuję się
jak detektyw…
-Być może dlatego, że nim jesteś. –zadrwiłam z niego. W
odpowiedzi przewrócił oczami. –Przewracasz na mnie oczami? –zapytałam, wyraźnie
zła. Odwróciłam się na drugi bok, ale tego pożałowałam. Brzuch okropnie mnie
bolał po tych lekarstwach. Chyba znalazłam
nowe źródło bólu…
-Nie złość się, skarbie. –powiedział Justin, próbując mnie
przytulić. Chciałam, żeby do tego nie
doszło, jednak on był zbyt uparty. Zaczął składać pocałunki na mojej szyi. Moje
nerwy zaczęły dawać o sobie znać. Potem bardzo zaczęłam tego żałować…
-Pozwól mi odejść, kurwa. –wrzasnęłam. Justin się przeraził.
Na chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć. Potem tylko usłyszałam, jak głęboko wziął
oddech. Gdy chciałam cofnąć to, co powiedziałam, Justin wyszedł z pokoju.
Pięknie. –Kurwa. Nienawidzę tego
wszystkiego! –krzyknęłam.
-Dzień dobry
–powiedział przystojny lekarz, nazajutrz. Ile musiałam spać? –jak się czujesz?
–zapytał.
-Czy to ważne jak się czuję? –wrzasnęłam, upokorzona.
-Staram się pomóc pannie, ale widzę, że nie potrzebujesz
mojej pomocy… Poza tym, mam dobre i złe wiadomości. –słowa, które wypowiedział
od razu zaczęły mnie zastanawiać. Żałowałam, że taka byłam. Dałam mu znak, że
może mówić. Uśmiechnął się i zaczął. –Dobra jest taka, że możesz już wyjść. A
zła to taka, że musisz bardzo na siebie uważać. Nie wolno ci brać żadnych
tabletek, ani jakiegokolwiek świństwa. Mam nadzieję, że to jest jasne?
–wyjaśnił. Pokiwałam głową z udawanym uśmiechem. Gdy lekarz zabrał wszystkie potrzebne dokumenty
i ruszył ku drzwi, zaczepiłam go.
-Mogę wiedzieć, gdzie się znajduję? –zapytałam. Długo się
zastanawiał nad odpowiedzią. Miał zdziwiony wyraz twarzy.
-Ouh… tak, jesteś w Santa Rosa? –odpowiedział, jakby to było
pytanie. Nie wierzyłam własnym uszom.
-Że gdzie?!
-W Santa Rosa. Twój chłopak cię tutaj przywiózł. –rzekł. Zaśmiałam się.
-On nie jest moim chłopakiem. Nie znam go. –skłamałam.
–Dobra… nieważne. Mogę już iść? –zapytałam, pełna nadziei.
-Tak, tak. Tylko wyciągnę igły. –podszedł do mnie i zrobił
to. –Gotowe. –powiedział z okropnym uśmieszkiem. Postanowiłam również się
uśmiechnąć, ale sztucznie.
Gdy lekarza już nie
było, zeszłam z łóżka, wyciągnęłam
telefon i popatrzyłam w swój rozbity ekran. Zaczęłam szukać numeru
telefonu, który znałam bardzo dobrze.
Próbowałam dodzwonić się do Justina, jednak on nie odbierał. Zrobiłam to
kilka razy, zanim postanowiłam przestać. Głęboko westchnęłam i ruszyłam w
stronę wyjścia.
Zimny wiatr uderzył
o moją twarz. Oglądałam się w każdą
możliwą stronę. Nigdzie nie mogłam odnaleźć tej najbardziej znanej mi twarzy.
Postanowiłam ruszyć naprzód.
Mrok, zimne
powietrze i pijani ludzie dawali w kość. Nawet gdybym chciała jakkolwiek wrócić
do domu, nie było to praktycznie możliwe. Nikt nie chciał mi pomóc. Dopiero
wtedy zrozumiałam, jak bardzo byłam zależna od Justina. Znajdowałam się w zupełnie nowym dla mnie
otoczeniu, bez możliwości powrotu. Nagle
ktoś uderzył o moje ramię.
-Przep… ah, to ty. –powiedziała z nienawiścią ta sama
kobieta, która groziła mi w szpitalu. Na
sam jej widok chciało mi się wymiotować. –Co ty tutaj tak późno robisz? Jest
zimno. Masz niedaleko dom? –zapytała z troską. Nie chciało mi się jej wierzyć…
Była zbyt miła. Coś mi tutaj nie pasowało…
-Nie. Jestem z Santa Barbara. Nie wiem, jakim cudem tutaj
się znalazłam. Nie wiem, gdzie teraz pójdę. –wyszeptałam.
-Chodź, mam samochód. Zatrzymasz się u mnie na ten czas.
–powiedziała. Zaprowadziła mnie do jej czerwonego auta. Niechętnie weszłam do
środka. Ruszyłyśmy wzdłuż Santa Rosa. Po krótkiej podróży, w końcu znalazłyśmy
się w niezwykłym, małym domku. Cóż,
pewnie znów będzie taki, jak Felixa… Smukła kobieta otworzyła drzwi i gestem
zaprosiła do środka. Rozglądałam się dookoła. Nic w tym domu nie było
niesamowitego. No dobra, podobały mi się obrazy na ścianach, ale mniejsza z
tym…
-Zapomniałam ci się przedstawić… Jestem Helen. –powiedziała.
Chwilę nie odpowiadałam.
-Ah… Ja jestem Molly. Wybacz, wciąż mam przed oczami to, co
mi dzisiaj powiedziałaś… Nie rozumiem już nic. Przecież… -przerwała mi. Wzięła
mnie za rękę i zaprowadziła do innego pokoju. Gdy była już przy drzwiach, wzięła głęboki
oddech i złapała za klamkę. Weszłyśmy do
szaro-białego, niewielkiego pokoju. W oczach Helen pojawiły się łzy. Czułam
się, jakbym przeżywała Deja Vu w ciągu jednego dnia… Znów pokój, znów nowe prawdy.
Helen zdjęła z siebie
grubą bluzę i wyciągnęła ręce. Podziwiałam jej wielkie blizny. Spojrzałam w jej oczy pełne łez.
-Pewnie zastanawiasz się, co tutaj robimy –powiedziała
–więc… to właśnie tutaj chciałam odebrać sobie życie. –dodała po chwili. Byłam
całkowicie zaskoczona. Lekarka, próbująca odebrać sobie życie? Przecież
ratowała wiele innych osób. Nie potrafiłam tego poskładać. Zauważyła moje
zaniepokojenie. –Pewnie myślisz, że jestem jakaś popierdolona…
-Nie, ale dlaczego miałabyś to robić? –zapytałam,
najspokojniej jak mogłam.
-Cóż… długa historia.
-Mam czas. –powiedziałam i
lekko się uśmiechnęłam. Westchnęła i zaczęła mówić.
-Miałam tylko, a może aż, dwadzieścia lat. Zdałam maturę i
poszłam na studia. Pojawił się chłopak. Ale byłam zakochana… Cóż, taki spotkał
mnie los. Zaczęłam brać narkotyki, kraść. A to wszystko dla niego. Każdy mówił mi, że on jest nie dla mnie. Zbyt
mocno kochałam, żeby go opuścić. Pewnego
razu dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Gdy mu o tym powiedziałam, załamał
się. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Krótko po tym, zaginął. Dziś minęło od
tego zdarzenia dziesięć lat. Nigdy się nie odnalazł. Byłam młoda i samotna. W
dodatku nosiłam w sobie dziecko. Chciałam tutaj z sobą
skończyć, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam całkowicie
zdziwiona, ponieważ była już północ…- przerwała na chwilę, po czym wzięła
głęboki oddech i zaczęła kontynuować. –W drzwiach zauważyłam policjantów. Ich
miny były… smutne. Od razu domyśliłam się o co chodzi. Moje życie legło po raz
kolejny w gruzach. Mój facet nie żyje. Był moją pierwszą i ostatnią szansą.
Krótko po odejściu, wzięłam żyletkę i zaczęłam robić wszędzie, gdzie to było
możliwe, nowe rany. Krew lała się potwornie szybko… Następnego dnia już miałam
wszystko zaplanowane. Gdyby nie moja matka, prawdopodobnie bym już nie żyła. –zaśmiała się. – To właśnie ten pokój ma tak
dużo wspomnień. Powiedziano mi, że śmierć jest dla tchórzy. Dla osób, które nie
mają siły na dalsze przygody. Nie potrafią poradzić sobie z porażką. Chciałam
pokazać im, że tak nie jest. Że jestem silna. –skończyła mówić. Przełknęłam
ślinę i zaczęłam odpowiadać na jej słowa. Wszystko dokładnie analizowałam.
Każde słowo, każdy wyraz twarzy.
-Więc, według ciebie jestem tchórzem? Chciałaś zabić się z
miłości. Rozumiem ciebie… chociaż… Nie, nigdy nie kochałam nikogo. Nie wiem, co to znaczy, żeby się zabić dla
kogoś z miłości. Ja nie wytrzymywałam. Dookoła szepczą na mój temat jakieś,
kurwa, popierdolone plotki.– uderzyłam w najbliższą rzecz – Wcale nie mają
czucia. Ciągle życzą mi śmierci. Myślę, że gdybym mogła odejść, daliby mi przynajmniej spokój. Zawsze, ale to kurwa, zawsze słyszałam o sobie
same bzdury. Że ja mogłabym kogoś zabić? Że ja jestem dziwką? – w moich oczach
pojawiły się przeogromne łzy. –Pojawiła się osoba, której ufałam. Byłam aż taką
suką, żeby to wszystko zniszczyć w ciągu minuty. Odszedł. Nawet nie mam
pojęcia, co teraz robi, gdzie jest. –skończyłam kontrolować wszystko wokoło.
Mój ton głosu był tragiczny. Raz szeptałam, a raz po prostu wrzeszczałam, jak
jakaś idiotka. –A wiesz jaką korzyść miałabym tam, w innym życiu? –zapytałam po
chwili. Helen milczała. Uznałam to za przepustkę do dalszego nawijania. –
Spotkałabym innych ludzi. Być może będą mnie szanować z szacunkiem, albo i nie.
Nie obchodzi mnie to. Chciałabym tylko zostawić za sobą ten okrutny świat i
urodzić się na nowo. Rozpoznawać całkowicie nowe twarze, ich imiona i nazwiska.
Zapomnieć o tych, których spotkałam na tej drodze. Udaję radość, której we mnie nie ma. Ukrywam smutek, żeby nie martwić
tych, którzy mnie kochają i troszczą się o mnie. Niedawno myślałam o
samobójstwie. Nocą, przed zaśnięciem,
odbywam ze sobą długie rozmowy, staram się odegnać złe myśli, bo byłaby to niewdzięczność
wobec wszystkich, ucieczka, jeszcze jedna tragedia na tym i tak pełnym
nieszczęść świecie. –powiedziałam te słowa, cała w łzach. –Nie chcę zawieść
osoby, która darzy mnie miłością. I tak już próbowałam to zrobić. A było tak
dobrze. On był taki dobry.
~
Witajcie.
Mamy za sobą długi rozdział. Ten był najdłuższym, jaki kiedykolwiek napisałam. Muszę się przyznać, że cały czas ryczę, gdy piszę to opowiadanie. Nie chcę wam mówić o tym, co mnie motywuje do tego...
Dobra, nieważne. Mam nadzieję, że podoba się rozdział (baaaardzo się starałam ;]) Liczę na komentarze. One też mnie motywują. Nawet nie wiecie jak bardzo. Ten rozdział pewnie ma błędy, więc za nie mocno przepraszam!
Jeśli macie jakiekolwiek pytania, nie bójcie się zapytać. :)
Kocham was, Julia <3
btw., ah, no tak. Pewnie zauważyliście, że pod koniec jest ciemniejszy kolor napisów? Tak, to jest własnie ten cytat, który mamy pod zdjęciem naszej Molly. ;) Bardzo podoba mi się, więc uważam, że powinniście go znać, choć był z "nami" prawie od początku. xD
Wreszcie dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugi rozdział bardzo mi się podobał teraz cały czas będzie mi chodzić po głowie "Gdzie Justin, gdzie Justin..." zalewa mi to łeb dziękuję, że poszłaś za moją radą i na szczęście Jej nie uśmierciłaś <3 Dzięki Córeczka Jasia xD
OdpowiedzUsuńkiedyś to się stanie, nie martw się
UsuńSuper <3 Czekam na next :)
OdpowiedzUsuń@avvmyniall
jejuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu <3 w końcu doczekałam się nowego komentarza! xD rozdział będzie prawdopodobnie w niedziele lub jutro ;)
UsuńO ja, a ja myślałam, że ta kobieta będzie chciała jej coś zrobić, a to tylko po prostu osoba która się cięła.
OdpowiedzUsuńStrasznie uwielbiam Twoje opowiadanie. <3