11.16.2013

–Udaję radość, której we mnie nie ma #10

  Justin wstał i wziął mnie na ręce. Szybko położył moje nieprzytomne ciało na tył samochodu. Ruszył z niesamowitą prędkością.  Z jego oczu leciały niewielkie krople łez. Bał się o moje życie. Myślał, że mam jeszcze szansę…
 -Pomocy! –zawołał, gdy był przy szpitalu. –Niech mi ktoś pomoże! –krzyczał, wynosząc moje ciało z auta. Lekarz zauważył Justina i podbiegł do niego.
-Cholera jasna! Co się stało?! –krzyczał w panice lekarz.
-Połknęła jakieś tabletki, nie wiem! – odpowiadał Justin. –Szybko, pomóżcie jej! –błagał. W jego głosie było słychać niewyobrażalną moc paniki i strachu. Chwilę później znalazłam się na miękkim łóżku, oblepiona jakimiś dziwnymi gadżetami. Lekarze robili co w ich mocy, żeby mnie ratować, jednak ich starania szły na marne. Justin był cały czerwony. Niby mówi się, że duzi chłopcy nie płaczą. Kręcił się nerwowo w kółko, cały czas spoglądając na mnie. Moje serce biło coraz wolniej. Myślałam, że nadchodził ten moment. Moment, w którym mogłam być w końcu wolna... Prawie nie oddychałam.  Nałożyli mi maskę tlenową i kontynuowali reanimację. Justin miał zaciśnięte pięści. Usiadł w kącie i się skulił. Tak bardzo go uwielbiałam i nienawidziłam jednocześnie. Chciałam, żeby znikł z mojego życia. Ewentualnie mogłabym ja zniknąć.  Wiedziałam jednak, że nie wytrzymałabym psychicznie bez tego człowieka. Chciałam zakończyć jego i swoje cierpienia. Chciałam, żeby o mnie zapomniał. Byłam tylko tchórzem, który nigdy nic nie zrobił z swoim życiu. Ciągle tylko myślałam o śmierci.
 Lekarze postanowili przeprowadzić ostatnią próbę. Wzięli metalowy przyrząd i przyłożyli do mojej klatki piersiowej.
-Raz, dwa, trzy –powiedział jeden z lekarzy. –gotowe. –po zrobieniu tego, popatrzył się na ekran. Niestety, zamiast poprawy, moje serce przestało bić. Justin podszedł do mnie i złapał za rękę. Schylił się, by mnie ostatni raz pocałować… Zamiast tego moje serce zaczęło bić, jak nowe. Wzięłam głęboki oddech, a moje oczy natychmiastowo się otworzyły. Justin nie wierzył własnym oczom. Był zszokowany.  Ja też byłam. Byłam. Wolałam odejść, niż być tutaj i cierpieć bardziej. Justin zawołał lekarzy, po czym przycisnął swoje usta do moich. Przewróciłam oczami.
-Molly, myślałem, że to koniec… to jest niemożliwe. –wyszeptał. Smutno się uśmiechnęłam. Lekarze podbiegli do mnie i łapali się za głowy. Byli pełni podziwu. Nie wierzyli własnym oczom.
-Panno, właśnie wróciłaś do nas… Wiem, że nie jesteś w najlepszym stanie, ale chciałbym zadać ci jedno, wielkie pytanie. –powiedziała niebieskooka lekarka. Niepewnie kiwnęłam głową. Wszyscy, którzy byli jeszcze minutę temu przy moim łóżku, odeszli w różne strony.  Kobieta obejrzała się wokoło. Nie było nikogo. Złapała mnie za ręce i zaczęła mówić morderczym tonem.
-Dlaczego to zrobiłaś, suko? Chcesz pokazać, jak bardzo słaba jesteś?! –powiedziała. Nie wierzyłam własnym uszom. Ledwo co odzyskałam życie, a tu taka kobieta z takimi tekstami do mnie. Po moich policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy. – A teraz pokazujesz również, że jesteś tchórzem. Jeśli komukolwiek wspomnisz o naszej rozmowie, zemszczę się. Obiecuję. –ostrzegła, po czym wyszła z sali i zamknęła za sobą drzwi.  Myślałam, że już koniec kłopotów na dzisiaj, jednak się myliłam. Justin wbiegł do pokoju, jak jakiś idiota i podbiegł do mojego niewielkiego, szpitalnego łóżka.
-Nie wierz jej. –wyszeptał, głaszcząc moje czoło. Skąd on niby wiedział, co ona mi powiedziała? 
-S-skąd ty wiesz? –zapytałam.
-Przez przypadek zostawiłem nieco otwarte drzwi.  Czekałem, aż ta wyjdzie. Czasami czuję się jak detektyw…
-Być może dlatego, że nim jesteś. –zadrwiłam z niego. W odpowiedzi przewrócił oczami. –Przewracasz na mnie oczami? –zapytałam, wyraźnie zła. Odwróciłam się na drugi bok, ale tego pożałowałam. Brzuch okropnie mnie bolał po tych lekarstwach.  Chyba znalazłam nowe źródło bólu…
-Nie złość się, skarbie. –powiedział Justin, próbując mnie przytulić.  Chciałam, żeby do tego nie doszło, jednak on był zbyt uparty. Zaczął składać pocałunki na mojej szyi. Moje nerwy zaczęły dawać o sobie znać. Potem bardzo zaczęłam tego żałować…
-Pozwól mi odejść, kurwa. –wrzasnęłam. Justin się przeraził. Na chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć.  Potem tylko usłyszałam, jak głęboko wziął oddech. Gdy chciałam cofnąć to, co powiedziałam, Justin wyszedł z pokoju. Pięknie.  –Kurwa. Nienawidzę tego wszystkiego! –krzyknęłam.
 
 -Dzień dobry –powiedział przystojny lekarz, nazajutrz. Ile musiałam spać? –jak się czujesz? –zapytał.
-Czy to ważne jak się czuję? –wrzasnęłam, upokorzona.
-Staram się pomóc pannie, ale widzę, że nie potrzebujesz mojej pomocy… Poza tym, mam dobre i złe wiadomości. –słowa, które wypowiedział od razu zaczęły mnie zastanawiać. Żałowałam, że taka byłam. Dałam mu znak, że może mówić. Uśmiechnął się i zaczął. –Dobra jest taka, że możesz już wyjść. A zła to taka, że musisz bardzo na siebie uważać. Nie wolno ci brać żadnych tabletek, ani jakiegokolwiek świństwa. Mam nadzieję, że to jest jasne? –wyjaśnił. Pokiwałam głową z udawanym uśmiechem.  Gdy lekarz zabrał wszystkie potrzebne dokumenty i ruszył ku drzwi,  zaczepiłam go.
-Mogę wiedzieć, gdzie się znajduję? –zapytałam. Długo się zastanawiał nad odpowiedzią. Miał zdziwiony wyraz twarzy.
-Ouh… tak, jesteś w Santa Rosa? –odpowiedział, jakby to było pytanie. Nie wierzyłam własnym uszom.
-Że gdzie?!
-W Santa Rosa. Twój chłopak cię tutaj przywiózł. –rzekł.  Zaśmiałam się.
-On nie jest moim chłopakiem. Nie znam go. –skłamałam. –Dobra… nieważne. Mogę już iść? –zapytałam, pełna nadziei.
-Tak, tak. Tylko wyciągnę igły. –podszedł do mnie i zrobił to. –Gotowe. –powiedział z okropnym uśmieszkiem. Postanowiłam również się uśmiechnąć, ale sztucznie. 
 Gdy lekarza już nie było, zeszłam z łóżka, wyciągnęłam  telefon i popatrzyłam w swój rozbity ekran. Zaczęłam szukać numeru telefonu, który znałam bardzo dobrze.  Próbowałam dodzwonić się do Justina, jednak on nie odbierał. Zrobiłam to kilka razy, zanim postanowiłam przestać. Głęboko westchnęłam i ruszyłam w stronę wyjścia.
  Zimny wiatr uderzył o moją twarz.  Oglądałam się w każdą możliwą stronę. Nigdzie nie mogłam odnaleźć tej najbardziej znanej mi twarzy. Postanowiłam ruszyć naprzód.
   Mrok, zimne powietrze i pijani ludzie dawali w kość. Nawet gdybym chciała jakkolwiek wrócić do domu, nie było to praktycznie możliwe. Nikt nie chciał mi pomóc. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak bardzo byłam zależna od Justina.  Znajdowałam się w zupełnie nowym dla mnie otoczeniu, bez możliwości powrotu.  Nagle ktoś uderzył o moje ramię.
-Przep… ah, to ty. –powiedziała z nienawiścią ta sama kobieta, która groziła mi  w szpitalu. Na sam jej widok chciało mi się wymiotować. –Co ty tutaj tak późno robisz? Jest zimno. Masz niedaleko dom? –zapytała z troską. Nie chciało mi się jej wierzyć… Była zbyt miła. Coś mi tutaj nie pasowało… 
-Nie. Jestem z Santa Barbara. Nie wiem, jakim cudem tutaj się znalazłam. Nie wiem, gdzie teraz pójdę. –wyszeptałam.
-Chodź, mam samochód. Zatrzymasz się u mnie na ten czas. –powiedziała. Zaprowadziła mnie do jej czerwonego auta. Niechętnie weszłam do środka. Ruszyłyśmy wzdłuż Santa Rosa. Po krótkiej podróży, w końcu znalazłyśmy się w niezwykłym, małym domku.  Cóż, pewnie znów będzie taki, jak Felixa… Smukła kobieta otworzyła drzwi i gestem zaprosiła do środka. Rozglądałam się dookoła. Nic w tym domu nie było niesamowitego. No dobra, podobały mi się obrazy na ścianach, ale mniejsza z tym…
-Zapomniałam ci się przedstawić… Jestem Helen. –powiedziała. Chwilę nie odpowiadałam.
-Ah… Ja jestem Molly. Wybacz, wciąż mam przed oczami to, co mi dzisiaj powiedziałaś… Nie rozumiem już nic. Przecież… -przerwała mi. Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do innego pokoju.  Gdy była już przy drzwiach, wzięła głęboki oddech i złapała za klamkę.  Weszłyśmy do szaro-białego, niewielkiego pokoju. W oczach Helen pojawiły się łzy. Czułam się, jakbym przeżywała Deja Vu w ciągu jednego dnia…  Znów pokój, znów nowe prawdy.
 Helen zdjęła z siebie grubą bluzę i wyciągnęła ręce. Podziwiałam jej wielkie blizny.  Spojrzałam w jej oczy pełne łez.
-Pewnie zastanawiasz się, co tutaj robimy –powiedziała –więc… to właśnie tutaj chciałam odebrać sobie życie. –dodała po chwili. Byłam całkowicie zaskoczona. Lekarka, próbująca odebrać sobie życie? Przecież ratowała wiele innych osób. Nie potrafiłam tego poskładać. Zauważyła moje zaniepokojenie. –Pewnie myślisz, że jestem jakaś popierdolona…
-Nie, ale dlaczego miałabyś to robić? –zapytałam, najspokojniej jak mogłam.
-Cóż… długa historia.
-Mam czas. –powiedziałam i  lekko się uśmiechnęłam. Westchnęła i zaczęła mówić.
-Miałam tylko, a może aż, dwadzieścia lat. Zdałam maturę i poszłam na studia. Pojawił się chłopak. Ale byłam zakochana… Cóż, taki spotkał mnie los. Zaczęłam brać narkotyki, kraść. A to wszystko dla niego.  Każdy mówił mi, że on jest nie dla mnie. Zbyt mocno  kochałam, żeby go opuścić. Pewnego razu dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Gdy mu o tym powiedziałam, załamał się. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Krótko po tym, zaginął. Dziś minęło od tego zdarzenia dziesięć lat. Nigdy się nie odnalazł. Byłam młoda i samotna. W dodatku nosiłam w sobie dziecko. Chciałam tutaj z sobą
skończyć, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam całkowicie zdziwiona, ponieważ była już północ…- przerwała na chwilę, po czym wzięła głęboki oddech i zaczęła kontynuować. –W drzwiach zauważyłam policjantów. Ich miny były… smutne. Od razu domyśliłam się o co chodzi. Moje życie legło po raz kolejny w gruzach. Mój facet nie żyje. Był moją pierwszą i ostatnią szansą. Krótko po odejściu, wzięłam żyletkę i zaczęłam robić wszędzie, gdzie to było możliwe, nowe rany. Krew lała się potwornie szybko… Następnego dnia już miałam wszystko zaplanowane. Gdyby nie moja matka, prawdopodobnie bym już nie żyła.  –zaśmiała się. – To właśnie ten pokój ma tak dużo wspomnień. Powiedziano mi, że śmierć jest dla tchórzy. Dla osób, które nie mają siły na dalsze przygody. Nie potrafią poradzić sobie z porażką. Chciałam pokazać im, że tak nie jest. Że jestem silna. –skończyła mówić. Przełknęłam ślinę i zaczęłam odpowiadać na jej słowa. Wszystko dokładnie analizowałam. Każde słowo, każdy wyraz twarzy.

-Więc, według ciebie jestem tchórzem? Chciałaś zabić się z miłości. Rozumiem ciebie… chociaż… Nie, nigdy nie kochałam nikogo.  Nie wiem, co to znaczy, żeby się zabić dla kogoś z miłości. Ja nie wytrzymywałam. Dookoła szepczą na mój temat jakieś, kurwa, popierdolone plotki.– uderzyłam w najbliższą rzecz – Wcale nie mają czucia. Ciągle życzą mi śmierci. Myślę, że gdybym mogła odejść, daliby mi  przynajmniej spokój.  Zawsze, ale to kurwa, zawsze słyszałam o sobie same bzdury. Że ja mogłabym kogoś zabić? Że ja jestem dziwką? – w moich oczach pojawiły się przeogromne łzy. –Pojawiła się osoba, której ufałam. Byłam aż taką suką, żeby to wszystko zniszczyć w ciągu minuty. Odszedł. Nawet nie mam pojęcia, co teraz robi, gdzie jest. –skończyłam kontrolować wszystko wokoło. Mój ton głosu był tragiczny. Raz szeptałam, a raz po prostu wrzeszczałam, jak jakaś idiotka. –A wiesz jaką korzyść miałabym tam, w innym życiu? –zapytałam po chwili. Helen milczała. Uznałam to za przepustkę do dalszego nawijania. – Spotkałabym innych ludzi. Być może będą mnie szanować z szacunkiem, albo i nie. Nie obchodzi mnie to. Chciałabym tylko zostawić za sobą ten okrutny świat i urodzić się na nowo. Rozpoznawać całkowicie nowe twarze, ich imiona i nazwiska. Zapomnieć o tych, których spotkałam na tej drodze. Udaję radość, której we mnie nie ma. Ukrywam smutek, żeby nie martwić tych, którzy mnie kochają i troszczą się o mnie. Niedawno myślałam o samobójstwie. Nocą,  przed zaśnięciem, odbywam ze sobą długie rozmowy, staram się odegnać złe myśli, bo byłaby to niewdzięczność wobec wszystkich, ucieczka, jeszcze jedna tragedia na tym i tak pełnym nieszczęść świecie. –powiedziałam te słowa, cała w łzach. –Nie chcę zawieść osoby, która darzy mnie miłością. I tak już próbowałam to zrobić. A było tak dobrze. On był taki dobry. 


~
Witajcie.
Mamy za sobą długi rozdział. Ten był najdłuższym, jaki kiedykolwiek napisałam. Muszę się przyznać, że cały czas ryczę, gdy piszę to opowiadanie. Nie chcę wam mówić o tym, co mnie motywuje do tego...
Dobra, nieważne. Mam nadzieję, że podoba się rozdział (baaaardzo się starałam ;]) Liczę na komentarze. One też mnie motywują. Nawet nie wiecie jak bardzo. Ten rozdział pewnie ma błędy, więc za nie mocno przepraszam! 
Jeśli macie jakiekolwiek pytania, nie bójcie się zapytać. :) 
Kocham was, Julia <3 

btw., ah, no tak. Pewnie zauważyliście, że pod koniec jest ciemniejszy kolor napisów? Tak, to jest własnie ten cytat, który mamy pod zdjęciem naszej Molly. ;) Bardzo podoba mi się, więc uważam, że powinniście go znać, choć był z "nami" prawie od początku. xD 

5 komentarzy:

  1. Wreszcie dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugi rozdział bardzo mi się podobał teraz cały czas będzie mi chodzić po głowie "Gdzie Justin, gdzie Justin..." zalewa mi to łeb dziękuję, że poszłaś za moją radą i na szczęście Jej nie uśmierciłaś <3 Dzięki Córeczka Jasia xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Super <3 Czekam na next :)
    @avvmyniall

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jejuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu <3 w końcu doczekałam się nowego komentarza! xD rozdział będzie prawdopodobnie w niedziele lub jutro ;)

      Usuń
  3. O ja, a ja myślałam, że ta kobieta będzie chciała jej coś zrobić, a to tylko po prostu osoba która się cięła.
    Strasznie uwielbiam Twoje opowiadanie. <3

    OdpowiedzUsuń